Delta
Może jest jak głębia którą noszę w
sobie,
zanurzeniem myśli w otchłani istnienia.
Kiedy pieszczę fale, rozrzucam kamienie,
dryfuję przy brzegu, wypływam na
dziobie.
Wezbrane się pieni, odlatują mewy
dając rybom chwilę, przepustkę na jutro.
Porywa żagle, rozszarpuje płótno
a wszystko za sprawą by nie spojrzeć w
oczy.
Rzeka jak melodia co znika po nucie,
za zasłoną nocy w ciszy się rozpłynie.
By w rannej tonacji uderzyć w klawisze
i nową symfonią godziny zapisze.
Od brzegu do brzegu miotam ramionami,
wypłukuję piasek, zrywam nenufary.
Rozkładając obok dywany z datami
w seledynie stopą - nowe chwili dary.
Głębia boli niczym wodorostów płuca
w zamkniętej tafli , przy bardzo silnym
mrozie.
Kiedy to skulone w tajemniczej pozie,
liczą trzask lodu, gdy się słońce
przemieszcza.
Z rzeką odpłyniemy nurtem bezpowrotnie,
zostawiając w delcie na kamieniach
ślady.
Ocierając dłonią oczy, dla zasady,
raz jeszcze rzucę wzrok na fale morskie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.