Dom samotnych dzieci
drewniany konik z kółkami
złączony sznurkiem
z dłonią białą ze strachu
czy skrzypi kamienic rzędem
czy wędruje szpalerem drzew
nie widzi nadziei
nie zna adresu
chciałbym mieć mieczyk byś ściąć
głowy schylane nad moją twarzą
i strącić dłonie ze skarpy ramion
chciałbym mieć balon co
oczy uniesie nad labiryntu dachy
tam gdzie nie dociera dźwięk
spadających łez
ukradnę wszystkie gazety w kiosku
by znaleźć sumienie i żal
nie wiem czy dotknę twej dłoni
czy kiedyś jeszcze powiem
mamo
i wybaczę wilgoć pocałunku
wtedy gdy patrzyłem jak odjeżdżasz
porzucony pod drzwiami
domu samotnych dzieci
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.