Halucynacjo.
Jeśli to w ogóle ma jeszcze jakieś znaczenie dla kogoś... to chyba coś w rodzaju apelu... „A jeśli zapomnisz, że istnieję- pamiętaj byłam, choć to stare dzieje...”
…spłonąć, na wzgórzu zrzucić się
bezkreśnie… by ból ukoić, ukoić
odwiecznie. I ten strach nagminny-od Twojej
nieszczerości, tej pustej, udanej w Tobie
podłości. Bez przemyśleń, stłumionej gdzieś
w Twojej głębi… istotnej prawdy, co
ciągle gnębi… Kłam! Jeśli
musisz… i tak każde jedno słowo
zostaje- odbija się, znów trafiając w sam
środek… nie Twój, więc, co Ci tam
zależy. Albo nie mów nic… nie muszę
przecież wiedzieć. Coraz mocniej bolą
myśli, myśli, których nienawidzieć
chcę… lecz żaden nauczyciel mnie tego
nie nauczy. Ranią, ranią bardziej od ostrza
noża, co przebija się przez skórę… tą
delikatną, wrażliwą… taką gładką,
pamiętliwą… ale nawet on, zadawany
ból… jest niczym. Nie boli, nie boli
tak bardzo… jak… skrywanie
prawdy. Tej prawdy… wierzący
człowieku. Mogę udawać, że o nic o tym nie
wiem… udawać, że istnieć przestałeś.
Bo przecież… przecież… nawet
mnie nie znasz… nie wiesz, o czym
myślę, czego pragnę… a jeśli już coś
wiesz- to skąd masz pewność, że taka jest
prawda… nie masz, nie masz jej. Więc
za jaką mnie masz? Za dziwną, opętaną,
nieudacznice, co ciągle dąży do
zrealizowania nierealnych pragnień…
bo widzisz, boje się, że właśnie tak
myślisz… że jestem tą najgorszą i me
życie zbędnym. Też wiele razy tak myślałam,
ale… nie chcesz, ni słowa słyszeć ode
mnie więcej? Dobrze. I tak trudno mi o tym
mówić… i tak jakoś nie umiem otworzyć
tego, co chciałabym- przed Tobą… może
boje się, że byś się odsunął, odsunął
jeszcze bardziej i obojętnie zaczął
przechodzić obok… a mnie
przeszywałoby, te dziwne uczucie. Nie chcę
byś znienawidził- chociaż może Ty, juz
nienawidzisz… Pytasz o, co mi w ogóle
chodzi?… Przecież wszystko jest
dobrze i nie mam czym się martwić. Może
chodzi, o zwykłe „nic”, może
tylko się w tym wszystkim pogubiłam…
a może zwyczajnie potrzebuję Twojego
wsparcia, a Ty, to czytasz… i
udajesz, że Cię nie ma… I kto tu
jest „inny”, bardziej
dziwny?… Uważaj więc jeszcze- kiedy
będziesz szedł… by nie podeptać mnie
czasem. Mnie, moich myśli, co wciąż tlą się
w głowie tysiącami… i tej malutkiej
wiary, co ją w pył coś zmienić
chciało… albo nadmiernością swego
istnienia w mym życiu- jesteś… i za
to dziękuję. Za tą obecność, w samotności.
Mówisz, że mam się wreszcie uśmiechnąć, bo
przecież świat jest taki piękny i z
uśmiechem na twarzy, lepiej mi…
uśmiechnąć? A co to jest uśmiech, uśmiech
szczery? Przecież nie zmieni to tego, co
mam we wnętrzu. Więc po co? Widzisz…
uśmiecham się czasem, nawet tak, na przekór
łzom… choć Ty, chyba tego nie
dostrzegasz. Może zbyt zapatrzony jesteś w
coś innego?… i to… to tak boli.
Ta nieważność. I chore myśli, co zaplątują
się wokół szyi i duszą szloch. Czy chcesz,
abym zniknęła? Powiedz to… ale na
długo przedtem, bym mogła pogodzić się z
tym. Lecz kiedy przypadkiem spotkamy się
kiedyś na ulicy, nie odbieraj mi krótkiego
spojrzenia… i nie wiń mnie za nie. Bo
nie zniknę przecież dosłownie. A nawet
jeśli już by mnie na tej ziemi zbrakło,
przecież chyba coś jest po śmierci…
będę duchem. Nie umiem zniknąć, a może to
Bóg, skonstruował to wszystko tak by nie
szło po naszej myśli. Chociażby, dlatego,
żeby zrobić Ci na złość… bo ja, ja,
się nie burzę. Mnie chroni mój mały
ironiczny świat, w którym zamykam się, bo
jest moją ostoją… Ty, tam nie
wchodzisz. Nie masz klucza, a może…
nie chcesz? Chyba nie myślisz, że jestem
taka, że… nie chcę Cię wpuścić?
Zapukaj, po prostu… Zapytaj dlaczego
się zamknęłam, albo nic nie mów- jeśli
jesteś bezwstydnym i fikcyjnym
przyjacielem. Zamknięta, w małym
pudełeczku, w kształcie serca, cała kraina
szczęścia. Listy, pożółkłe… podarte
fotografie… mały miś…
Dziecinne? A może Ty, już jesteś taki
dorosły, może wiesz wszystko lepiej…
nie rozumiesz. Ale tego mi nie odbierzesz,
nie… wiedz, nie tylko Ty, chcesz
istnieć… nie tylko Ty, masz dla
kogo… nie tylko Ty… właśnie,
właśnie dlatego tam tkwię- by móc
jakkolwiek jeszcze istnieć. By móc zachować
najcenniejsze wspomnienia i żyć, wciąż żyć
dzięki nim… bo, co niby więcej mi
pozostało? Nic. I choć prawdziwe
„kocham”– już nigdy nie
dotrze… to chyba nie żałuję, że nie
dowiem się tego później… bo miłości
nie ma… nigdy nie było, a wszystko z
nią związane jest fikcją, zaklętą, utkwioną
na wieki na kartkach papieru, w
bajkach… tylko czemu wcześniej nie
wiedziałam, że wszystko było tym kłamstwem
wymyślonym niewiadomo kiedy, gdzie?…
pewnie myślisz teraz, że to przez
zawiedzenie się na kimś, otóż nie. Chociaż
tak by było chyba lepiej…chociaż może
chciałabym wierzyć w to, że tak jest już
nie umiem. Miłość- jeśli jest, nie da jej
się opisać i nie nazywa się jej- miłością,
bo miłość, miłość się wytarła. Nie ma już
głębokiego znaczenia, znaczenia jakie miała
niegdyś i… czy miłość- umiałaby mówić
kłamstwem?… a miłość, to coś innego-
może się mylę, może to jest miłość… w
takim razie miłość jest tym
najpiękniejszym… najpięknieszym
kłamstwem świata.
Kiedyś mi ją ktoś wyznał… i kiedy o
tym myślę, to łza, ta kolejna kręci się w
oku… lecz w sercu, czuje spełnienie.
I niezwykłość tamtych chwil… A może
to nie byłeś Ty? Może to był ktoś
inny… ten, co widzę Ciebie, zamiast
Jego, a Jego zamiast Ciebie… och!
kocham Cię halucynacjo- jakakolwiek
jesteś.
przyjaciołom, tym prawdziwym, co rozumieją sens tych słów...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.