Hermetyczna umieralnia
Zbieram resztki porozrywanych płatków
kolorowych kwiatów, schylony i żałośnie
rozpłakany,
to moje wspomnienia,tylko to po
najpiękniejszej zostało.
Pada deszcz, szkoda, że nie kwasem płacze
niebo, skoro już i tak liżę marzenie o
śmierci,
tak samotny jestem, a tak pragnę, by mnie
ktoś pokochał jeszcze.
Nic więcej, tylko to, za dużo pewnie, albo
przerwę mają w niebie,
że nie spojrzą na mnie łaskawszym okiem,
nie wyśłą priorytetu.
Marzę o spacerze, w deszcu tym chłodnym i w
słońcu promieniach,
o karmieniu zimną trawą tych koni, co po
zagrodzie zwykły biegać.
Marzę o tej świadomości, że jakkolwiek nie
zaśpiewa dzień, wieczór będziesz czekać,
wieczór powiesz:wreszcie.Przytulę się w
niebo.
Marzę by raz jeszcze choć,bukiet ofiarować
patrząc w oczy,
które mówią,że chcą mojego dotyku, a dłoń
już nieznośnie doprasza się bliskości.
Marzę o Twych ustach i zmiętej
pościeli,choć to nieważne nawet,
ja pragnę życie zasypać spełnienia
kwiatem.
W ramionach nieskończoności, w wierności i
największym choćby poświęceniu,
tylko znajdż mnie między kamieniami złego
losu,zapytaj, czy chcę odnależć siebie.
A teraz, gdy dzień jeszcze baluje, jak
codzień, zamknięty w bezczynności, w pokoju
hotelowym,
znów rozmawiam ze ścianami, nie mam
nikogo.
Wokół życie nie daje za wygraną innym, lecz
ja sam, tu, w środku tej hermetycznej
umieralni kłującego serca,
dziś, jutro...Ludzie!Ja tu jestem!
I nuikt nie usłyszy, i będę sam,
umarł czlowiek.Nie ma go u nieba bram.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.