HORN
........Może jechał za szybko, może było ślisko a może...? Teraz i tak nie miało to znaczenia. Czuł, że to koniec, krew uciekała z niego jak z dziurawego wiadra, sączyła się z ust, czoła rąk i nóg. Właściwie lała się już zewsząd, wszędzie było jej pełno. Bolały go nogi, coś kuło go w brzuchu, oddech stawał się płytszy i niespokojny. Właściwie była wiosna ale jemu było zimno a może zdawało mu się tylko. Opadająca głowa uderzyła o kierownice, przymknął oczy by móc zobaczyć jeszcze raz, ten ostatni raz te zasuszone kiedyś frezje co kiedyś niezdarnie jej dawał, te spacery, pierwszy pocałunek, mały drewniany domek który tak lubił, twarze znajomych, przyjaciół, kolegów. Od uderzenia minęły 2-3 minuty, najdłuższe a zarazem najkrótsze minuty jego życia. Przed jego oczami życie przemknęło niczym pocisk wystrzelony z pistoletu. Tak jakby ktoś włączył kasetę video i kazał mu oglądać na przyspieszonych obrotach. Przemknęła żona, były dzieci, wnuki była Katee, Katee z którą nigdy nie było mu dane być razem. Było zimno, cicho i ciemno, coraz ciemniej. Wszystko odpływało w czarny ponury korytarz bez światła. Świateł już w ogóle nie widział, nie bolało go nic, już nic.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.