Kiedy odszedłeś liczyłam łzy (...)
Kiedy odszedłeś liczyłam łzy
Spadały ciężko jak kamienie
Słyszałam, każdej cichy szept
westchnienie...
Pierwszą zrodziła zwarta pięść
ściśnięte gardło w złości -
dlaczego tak wydarłeś ze mnie
ten krwawy strzęp miłości!
Chciałam wciąż walczyć, bić się, wyć
O sny, o resztki marzeń
I ostrych szponów krwawy ślad
Zostawić ci na twarzy!
A potem spadła druga łza
Zderzyła się z mym ciałem...
Każda cząsteczka, każdy włos
Wył z bólu noce całe
Tam gdzie Twój dotyk kiedyś grzał
Ogień mnie żywą spalił
Boże, jak bardzo boli łza
Gdy ostrze ma ze stali....
Trzecia zabrzmiała niczym pieśń
O szczęściu, dzieciach, chlebie
I o zwyczajnym szarym dniu
Tuż obok Ciebie...
Była jak pies, którego Pan
Domem i niebem skusił
I cóż, że piękny wokół las
Gdy smycz przy drzewie dusi...
Czwarta pachniała niepokojem
Czy kiedykolwiek jeszcze w życiu
Potrafię dotknąć tak zwyczajnie.
Zasnąć we dwoje....?
Czy jeśli ktoś mi powie kiedyś
Że moje oczy są jak morze
Czy je otworzę...?
Najgorsza była ta ostatnia..
Samotna, cicha, z nutą bieli...
Zabrała z sobą wszystkie łzy
I zmyła błysk nadziei...
Komentarze (2)
Aż zabolało serce
Smutny potężnie, ale bardzo mi się podoba.Cierpienie z
miłości...umacnia nas w niej.