Kosmos
mojemu narzeczonemu
W zimnym tłumie kamieni
spalamy się.
Oddaleni w czasie i przestrzeni,
Gwiazdy wyrzucone w ciemność.
Pragnienia naszych rąk
wyciągnięte w nieskończoność
szukają się.
Niedopowiedzeni
Na stromej krawędzi wiary
z uwięzionej namiętności
wybuchliśmy
jak wszechświat z nicości.
Przez atrament nocy płyniemy.
Na oślep, przez mgłę, pod wiatr
By dotknąć ugoru twardej ziemi
I w bólu urodzić z gliny świat
Nasze myśli splecione jak warkocze promieni
Przez przypadek odnajdując wspólną drogę
Z nieba spadają rozniecając żądzy
pożogę.
Wstrząsani eksplozjami
tworzymy nasz wszechświat
z pyłu kosmicznych przeciwieństw,
z odłamków zagubionych podobieństw.
Nasz dom niedoskonały,
nieudolnie poskładany
niecierpliwymi rękami.
Oświetlimy
blaskiem czułych spojrzeń.
Ogrzejemy
ogniem, który raz rozniecony
nigdy w nas nie zgaśnie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.