Liść
Była jesień.
Znalazłem wyschnięty liść.
Był bez skazy.
A ja go zniszczyłem.
Teraz wyglądał jak skrzydła anioła.
Majestatycznie rozdwojony spoglądał na mnie
swoimi kształtami.
Rozszarpany wisiał na jednej zyłce
łodygi.
I spadł.
Rozszarpałem go do końca.
I nic nie powiedział...
Bezszelestne szczątki upadły na trawę.
Potem już tylko oparty o ścianę kościoła
patrzyłem jak ludzie przechodzą.
I żaden nie wydał nawet dźwięku...
A najciszej byli ci najbardziej
uschnięci...
Dla ludzi bez nadzieji...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.