Może i to przygnębia
bezbarwne uczucie
niechcianego słowa
chodzące po ulicach
z twarzami tak nieszczęsnymi.
Przesiąknięte melencholią egzystencji
kołtuny ludzkich myśli.
Spowiadające się w przepaści dziecko
czeka tylko na
grzechów wybaczenie,
a muzyka gra do jego słów,
lecz ono nie spiewa.
Łzy lecą jak potoki
ludzkich marzeń
w czeliści złych zdarzeń.
Brud spod paznokci
wychodzi utrapionym istnieniom,
przez świat który ich stworzył.
Kartki przekładające się,
bez wytchnienia dłonie ludzkie
i umysł zmęczony,
prubóją dojść do tego co sie stało.
drzewa owiędłe z braku śmiechu,
cisza pozostaje niewiernym.
Krzyk,
hałas przeszywajacy ucho,
lecz na zewnatrz spokój panuje.
jakby kłotnia w glowie panowała
mezczyzny i kobiety,
niewiadomo o co walczących.
I zegar tyka teraz
nieubłagalnie potegując ten
chaos.
Uszy zatykasz,
lecz nic to nie daje.
Uderzenia cieżko
spadających ciał z nieba,
jakby w nagrode za wytrwałość.
Śmierć obowiązkiem życia,
tak piekna i za razem nieubłagalna.
Głuchy na mowę ludzką,
przesiąknięty nienawiścią
biały niedźwiedź,
toczący walkę ze zjawami sennymi.
Kolaboracja przyjacioł
z przeszłościom,
i bzduzy zapisane na kartach tych.
może i to przygnębia...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.