Pianissimo
A mówili: - Nie pij tyle! A on pił. Pił, bo
padało. Bo nie padało. Pił dlatego, że
dopiero czwartek i dlatego, że już sobota.
Pił sam i w towarzystwie Dżina z butelki w
której nie było dżinu, choć miał być,
gnojek obiecał. Jak się nie ma do kogo
mówić, to się mówi do ścian. Szklanych
ścianek szkła w którym tak ładnie połyskują
procenty, gdy światło, które już dawno
odcięli, powraca z niczego nie obiecującym
świtem, jak ta dziwka co to znika na całą
noc żeby dawać innym, a tobie żałuje i za
dnia. Kac. Jak ty głośno oddychasz, Janek!
Kurwa, jak ty głośno się dusisz! W tej
chałupie. Tym barłogu sztywnym od potu i
szczyn. Zapij to. Utop w kolejnej butelce.
Za oknem makówki grzechoczą na wietrze, a
ty liczysz przesypujące się w nich
ziarenka. Taki masz słuch wyczulony na
odległe brzęknięcie szkła. Piwo otwierasz
zębami. Taki jesteś mocny w gębie. Taki
ktoś. Taki pan.
Grzmi. Na razie wie o tym pies sąsiadów i
Janek. Poznaje po charakterystycznym
szczekaniu. Pies ujada aż go nie wpuszczą.
Za drzwiami kończy się jego nieszczęście.
Janka by nie wpuścili. Janek śmierdzi i
zatacza kręgi. Długość promienia zależy od
ilości promili we krwi. Niebo otwierało się
tak jakby chciało połknąć Jankową chałupę.
Dżin zadekował się w butelce, a Janek
walczył z zaokiennym wiatrem, bezskutecznie
próbując dojść do stołu na którym szklana
Wieża Babel raz jeszcze tłumaczyła
poplątanie języków. Nawałnica jak szybko
przyszła tak szybko poszła. Słońce
skapywało z ostatnimi kroplami deszczu
drażniąc oczy. Przekrwione. Zmęczone
wpatrywaniem się w dno, które tak trudno
przykryć. Janek wychodzi. Siada na
schodach. Pod nogami orzechy. Dziesiątki,
setki orzechów. Obrodziło w tym roku.
Trzeba by pozbierać. Ale to później. Nie
teraz. Najpierw musi zapić ten żal co
wgniata w ziemię. Nie pozwala jeść. Każe
kołysać falom łajbą tonącą na środku
wyschniętej rzece.
Upał. Słońce grzeje przesadnie i ani kropli
od tygodnia. Janek piszę wiersz. Dla niej?
Dla siebie? Słowa uciekają. Skaczą po
gałęziach. Fałszywe, bo rude. Janek
zatrzymuje dłoń. Długopis zawisa nad
strzępkiem, który chyba już nie jest
papierem. Raczej wspomnieniem po nim. Po
rudej piękności, która potrafiła tylko
kłamać i odchodzić. Jak Dżin i wóda. Na
kacu wycofuje się ze wszystkich obietnic. I
kusi: Pij. Pij. Utop zły czas, złe myśli i
strach, bo oto spada kolejny grzmot i rudy
grad wali o blaszany dach werandy.
Jak się piło cały dzień, bo burza i deszcz,
bombardowanie i ostrzał z każdej strony, to
i świat się nie klei i myśl niewyraźna
rozchodzi się jak mgła. Podnosi i opada.
Nieuchwytna pomiędzy palcami przesiąka,
choć Janek zaciska pięści, aż bieleją
kłykcie aż pulsuje żyła na skroni. I oto
ktoś mówi do niego. Głos. Głosem. Słowami
mówi. Pełnymi zdaniami. Wiewiórka? Mówi
długo i spokojnie. Cierpliwie powtarza, ale
Janek i tak nie rozumie. Coś w nim mięknie.
Puszcza. Znowu jest dzieckiem. Małym
chłopcem w przykrótkich spodenkach. Matka
przy kuchni gotuje obiad. Jeszcze młoda.
Zdrowa. Uśmiecha się do niego i grozi
palcem kiedy grymasi, że znowu kasza.
Wiewiórka kręci się przy niej i mówi.
Ciągle mówi, ale słowa przepływają przez
Janka. Rowami uchodzą do najbliższych rzek
i dalej. Janek nie może ich już słyszeć,
ale wie, że są. Mimo, że zapija pogłos
zatrzaskiwanych drzwi. Mimo, że wszystko
dzieje się po raz ostatni.
Śnieży. To nie telewizor. To za oknem
śnieży horyzont. Świat śnieży. Biało jest i
cicho. I nie ma żadnych śladów, a przecież
licho podeszło pod drzwi. Nie śpi. Drży z
zimna. Dlatego nie śpi. Za to Janek śni
telewizor. I prąd. I śnieg śni. Białe
płatki na rudym futrze wiewiórki, która
szczerzy kły i celując w Janka palcem
powtarza: - PIŁEŚ. PIŁEŚ. PIJ. PIJ. UTOP
SIĘ W SWOIM NIESZCZĘŚCIU. A Janek otwiera
usta i nic. Tylko chęci i śnieg na języku.
Dobre i to w ten upał. Żar wypełnia płuca,
jest pod skórą i we włosach. W podłogach i
sufitach. Sypnęło iskrami, sieją ogień. A
matka z Basią wiadrami wody chluszczą i
syczy coś gdzieś i wyje na trwogę. A Janek
na czworaka w mrok, byle dalej od światła.
Za głosem Basi. Głosem co cichnie, jak
wtedy przepada. Szuka sobie miejsca w
dolinie. Pod brzozą i krzyżem. Ale Janek
już wie, że jest. Matka przy kuchni, Basia
przy fortepianie. Wszyscy na swoich
miejscach. Tylko on jeszcze idzie. Na
skróty. Przez piekło. Smoła parzy mu
dłonie, stopy i kolana, kiedy tak brnie
pośród lamentu się posuwa. Centymetr po
centymetrze. Może by i wołał. Może by się i
modlił, choć od śmierci żony nie odzywał
się do Boga. Może by się przemógł, ale usta
mu się topią, tak czuje i świadomość
wyparowuje szybciej od promili.
Niby słyszał jakieś hałasy, ale był poza
tym zgiełkiem. Zmartwieniem tylu ludzi.
Ludzi, którzy nagle postanowili go
zrozumieć i pożałować. Patrzył na nich z
góry. Na to jak cichną. Jak się rozchodzą,
gdy ciało zamknięte w worku przestaje
rokować. Zastanawiał się kiedyś kim, a
raczej czym stanie się po śmierci? A teraz
myślał tylko o tym kim był za życia? Po
śmierci Basi na pewno nie sobą. Jego piękna
rudowłosa wiewiórka... Tak do niej mówił.
Wiewiórka. Do niej i o niej. A potem już
tylko ona mówiła. Coraz rzadziej i ciszej.
Najpierw, że wyzdrowieje. Później, że
wszystko się jakoś ułoży. Że zawsze będzie.
Że nie odchodzi daleko. Aż w końcu odeszła.
Okłamała go, ale czy na pewno? Jesteśmy
przecież pamięcią zapisaną w popiołach.
Wzruszaną przez wiatr, który wskrzesza
obumarłe gałęzie i liście. Każe im drżeć.
Unosić się choć na chwilę. Bo chwilę tu
jesteśmy. Chwilę trwa wieczność. Tylko
wiatr będzie trwał i ziemia z której ulepi
kaleką skorupę. Tchnie w nią własne
pragnienia i niedoskonałość, a ona będzie
biec na spalenie, własnym oddechem
wzniecając żar piekielnego pieca. Janek był
więc za życia wiatrem, który ożywiał pamięć
o żonie. Nie pozwalał przepaść jej do
końca. Była w nim i obok. W każdym języku i
szepcie. W Dżinie i w pustej butelce.
Najbardziej przy fortepianie o uśpionych
klawiszach.
Komentarze (19)
Ewa, Ciebie czytac, to zaszczyt.
Bardzo, bardzo dobra proza.
Pozdrawiam z podziwem.
Na Dużego plusa zasługuje twoja poetycka dusza.
Teraz wilkom zabiłaś klina, bo zastanawiają się czy
jesteś lepszą poetką czy pisarką.
Twoja proza jest na światowym poziomie i kojarzy się z
pisaniem Kurta Vonneguta zaprezentowanym w "Kociej
kołysce".
Pisarzom jest łatwiej zrobić karierę, ale poezji nie
zaniedbuj:)
Serdeczne Ewo:)
Świetny tekst, życiowy i wzruszający...Masz dobre
pióro, czyta się super :)
Pozdrawiam
Każe kołysać falom łajbę tonącą na środku wyschniętej
rzeki
" Każe kołysać falom łajbą tonącą na środku
wyschniętej rzece." - ten fragment jakoś drażni czyż
by taki kac?
a tekst mocny ,bardzo...
ale jest januszku : monolog ;-)
Ale jazda, dobiłaś mnie.Dobre.
Głos mój i szacun jest twój!!
Maciek.J
dlaczego to opowiadanie Pianissimo nazwała wierszem
wolnym.... nie mam pojęcia.
to proste pośród 25 propozycji na rodzaj nie ma opcji
: opowiadanie a coś z tych proponowanych trzeba
wybrać
A propos: Ewa rzeczywiście ma już pewien dorobek i
jest nie tylko poetką bo pisze także opowiadania. Ale
dlaczego to opowiadanie Pianissimo nazwała wierszem
wolnym.... nie mam pojęcia.
wzruszająca, życiowa opowieść.
Dobranoc:)
wolnyduchu: wyguglaj sobie z łaski swojej czy w
wierszu wolnym obowiązuje interpunkcja ? a potem może
jeszcze o tym porozmawiamy
Tresc porusza do glebi.
Swietnie napisane! + + +
Pozdrawiam serdecznie. :)
O ile to nie jest wiersz* :P