Początek i koniec
Rozpoczynam od przepaści pieszczot
delikatnych,
Wędrując po rozlicznych dreszczach i
emocjach,
Docierając do ludzkiego wyobrażenia Mont
Everest.
Zstępując z uniesienia nieba do
rzeczywistości wierzchołka
Wędruje do nizin aż do nasycenia atłasu i
czerwieni,
Przedzierając się przez nie pohamowane
pożądanie i wymianę jedności.
Wewnętrzne bicie serca i posmak duszyczki i
mgiełki,
Zapomnienie imienia i wietrzyku na
rozgrzanym ciele,
Czynie harmoniczny i struno pęknięta zagraj
melodię odżycia.
Kości słoniowa przykryta przez śnieżno
białe uwielbienie,
Dotykane przez pocałunki tysięczne i
niewyczerpane,
Ceramiko kształtu kończysz się na oceanie
zdradzającym spojrzenia
i charaktery wątpliwe do nie opisania przez
litery ubogie.
Przekraczam granice i wyzywam miłości na
wystąpienie,
Przekazanie ostatniego tchnienia rozmarynu
w zapachu
Oraz powietrzu przeszywającym myśli i
przyszłości wszystkich wątpliwych.
Ustałem nad przepaścią i rozwidleniem, lecz
lecę przez ciało i dusze
Tłamsząc wszystkie prawdy nieme i wyzwolone
by goić rany uległych,
Kiedy ustane na progu końca i zapukam
szczęśliwie do światełka
Alfy i Omegi zawartym w powłoce na
podobieństwo, by dotrzeć do
podobieństwa.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.