Przechadzka przez życie
Idę przez las.
Wysokie drzewa. Mech na ziemi...
Między konarami przemykają długie
strumienie światła chcące dotknąć ziemi po
której ja stąpam.
Dochodzę do wody.
Jej blask i błękit wody w której odbija się
moja twarz.
Przechodzę przez wode z lekkością, widzę
dno i małe rybki które uciekają spod moich
nóg.
Dochodzę do wielkiego drzewa, największego
w całym lesie.
Jest tak wielkie i smukłe, daje mi poczucie
bezpieczeństwa i chęć życia.
Jednak muszę iść dalej.
Znowu napotykam wodę na swojej drodze.
Jednak ta nie jest tak piękna jak tamta.
Jest szara, brudna i śmierdzi.
Chcę przejść, lecz ciągle grzeznę w jakimś
błocie.
Z wielką trudnością udaje mi się z niej
wydostać.
Za chwilę widzę urnę stojąca na konarze
drzewa,
owietlają ją promienie słońca... I mówi do
mnie podejdź
Podchodzę,
kusi mnie żebym ją podniosła i
otworzyła,
trzymam ją w ręku jednak zostawiam i ide
dalej.
Napytkam mur,
jest mojego wzrostu,
wygląda na stary,
zbudowany z kamienia który zaczyna sie
kruszyc
porosniety gdzieniegdzie mchem.
Trudze się z jego przejściem ale po pewnym
czasie wskakuję na góre i przechodze na
drogą stronę.
Za murem widzę siebie pokonującą cała drogę
i czekającą na część swojej duszy która
pogubiła się gdzieś po drodze.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.