Przechytrzyć Gwiazdora
Opowiem Wam historię, która przydarzyła mi
się jak byłem dzieckiem, czyli...No
właśnie, jak sobie pomyślę kiedy to było,
to powinienem zacząć tak :
Bardzo dawno temu, kiedy nikt jeszcze nie
słyszał o telefonach komórkowych, o
komputerach, a nawet o Harrym Potterze, żył
sobie Maw-i....
Nie będę pisał dalej, bo to mogłaby być
nudna bajka.
Nie wiem jak to jest teraz, ale kiedy ja
byłem dzieckiem, w moim domu, a także w
mojej rodzinie, obowiązywały takie zasady.
Otóż, szóstego grudnia przychodził z
prezentami Święty Mikołaj, a pod choinką
prezenty zostawiał tzw. Gwiazdor ..?
Mikołaj nawet wówczas wyglądał tak jak
dzisiaj. Można go było spotkać na ulicy,
lub przychodził z workiem na plecach do
domu i, żeby dostać prezent, trzeba było
zaśpiewać piosenkę, lub powiedzieć
wierszyk. Podobnie jest dzisiaj.
Natomiast Gwiazdor był postacią bardzo
tajemniczą, której nigdy nikt nie widział,
a która zawsze potrafiła niezauważenie
zostawić prezenty, w Wigilię, pod
choinką.
To były trochę inne czasy. Sklepy świeciły
pustkami, więc dostać ładny prezent nie
było łatwo. Marzeniem wielu dzieci było
dostać od Mikołaja banana, czy
pomarańczę... Ale za to nawet najmniejszy
drobiazg każdego bardzo cieszył. Gdyby
dzisiaj Mikołaj przyniósł w prezencie
czekoladę i paczkę plasteliny, to w
niejednym domu mógłby zostać przez dzieci
zrzucony ze schodów... Ale nie za moich
czasów.
W moim domu Mikołaj zawsze przychodził
szóstego grudnia w nocy. Nigdy nie udało mi
się go zobaczyć, ale kiedy rano, lub w nocy
się budziłem, prezenty leżały obok
łóżka.
Ale raz, moi rodzice postanowili, by
Mikołaj pojawił się osobiście. Umówili się
z sąsiadem, że on przyjdzie w przebraniu
Mikołaja do naszego domu, a mój tata, do
domu sąsiada.
Kiedy tamtego wieczoru wszedł Mikołaj wydał
mi się bardzo dziwnym Mikołajem. Nie mogłem
zrozumieć dlaczego przyszedł w czerwonym
szlafroku naszej sąsiadki, która często
wpadała do nas na chwilę, ubrana właśnie w
ten szlafrok... Nie mogłem też zrozumieć
dlaczego Mikołaj przyszedł w kapciach,
skoro na dworze był mróz i śnieg...To po co
mu był ten biały szalik, którym miał
obwiązaną szyję? I tak nie zasłonił
wystających między nim, a szlafrokiem,
krzaczastych włosów na klatce piersiowej? I
ta dziwna broda na czerwonej gumce...
Ale, że miał pokaźny worek i dał mi prezent
zadowalając się krótkim wierszykiem, który
wymamrotałem, sam nie rozumiejąc z
wrażenia, co mówię, to nie drążyłem dalej
tematu jego ubioru i dziwnych podśmiechujek
moich rodziców, kiedy go ujrzeli.
Takie to były czasy, że nawet porządnego
stroju Mikołaja nie można było w sklepie
dostać i trzeba było sobie radzić samemu,
co nie wszystkim, jak widać na załączonym
obrazku, się udawało.
Najważniejszy był prezent, który wówczas
dostałem, a który był chyba najwspanialszym
i najbardziej oczekiwanym prezentem w moim
życiu. Tym prezentem były łyżwy!
Ale nie takie łyżwy, jakie dzisiaj są
ogólnie dostępne. Wówczas były to łyżwy
przykręcane do butów!? Tak!
Żeby takie łyżwy założyć, trzeba było mieć
odpowiednie trzewiki. Koniecznie z twardym
obcasem, bo w obcasie trzeba było zrobić
dziurę. Szło się do szewca, który wiercił w
obcasie, od spodu, dziurę i przybijał
specjalną blaszkę z dziurką ( która była w
zestawie, przy zakupie łyżew). Łyżwa, w
tylnej części, tej przylegającej do pięty,
miała specjalny rodzaj haczyka, który
wkładało się w tę dziurę w obcasie buta.
Dzięki temu łyżwa trzymała się pięty.
Natomiast przednia część łyżwy miała
specjalne motylki, które można było
rozszerzyć, lub zwęzić za pomocą
specjalnego klucza, kupowanego też w
zestawie z łyżwami. Jak się mocno kluczem
skręciło te motylki, to one chwytały buta,
ściskając go po bokach i tym sposobem but
przymocowany był do łyżwy. Oczywiście nigdy
nie udało się jej tak dokręcić, by ta nie
odpadała od buta, ale na spokojnie, bez
szaleństw, jak się miało twarde podeszwy,
dało się trochę na tych łyżwach pojeździć.
Ale co chwila trzeba było łyżwę na nowo
przykręcać, więc z kluczem od motylków nie
wolno się było rozstawać.
Hokejówki, czy łyżwy, na jakich jeździli
tancerze figurowi, ze względu na cenę i
trudności z ich dostaniem, były marzeniem
ściętej głowy.
Pamiętam, że prezenty od Mikołaja były
zwykle nieco uboższe, niż te od Gwiazdora.
Widocznie Gwiazdor miał więcej
pieniędzy.
Ponieważ, jak wspominałem, Gwiazdor był
postacią bardzo tajemniczą i nigdy przez
nikogo nie widzianą, postanowiłem pewnego
razu go przechytrzyć.
To była oczywiście Wigilia, a ja miałem
siedem, może osiem lat.
Rodzice krzątali się w kuchni szykując
potrawy na stół wigilijny. Pamiętam nawet,
że tato kroił w kostkę orzechy laskowe,
przeznaczone do najbardziej oczekiwanej
potrawy wigilijnej, jaką u nas, po dziś
dzień, jest kutia.
Co roku, kiedy tuż przed kolacją wigilijną
rodzice kazali mi iść umyć ręce do
łazienki, okazywało się, że w tym czasie
był Gwiazdor i zostawił prezenty.
Naturalnie rodzice też go nigdy nie
widzieli, bo właśnie przystrajali stół,
albo nosili talerze, lub robili w tym
czasie co innego. Wszyscy byli zaskoczeni i
nie mogli się nadziwić kiedy i jak
Gwiazdor te prezenty położył..?
Tym razem postanowiłem, że zaczaję się na
niego.
Poszedłem do pokoju rodziców, wyciągnąłem z
szafy zielony ręcznik, a później z apteczki
duży kawałek waty i wsunąłem się pod
gałęzie choinki. Przykryłem się ręcznikiem,
zrobiłem sobie na głowie berecik z waty i
będąc przekonany, że jestem niewidoczny,
postanowiłem zaczaić się na Gwiazdora i
przyłapać go na gorącym uczynku.
Choinka była do samego sufitu, a jej dolne
gałęzie niemal dotykały podłogi od ciężaru
bombek i innych ozdób. Pamiętam, że rodzice
zawsze kładli na wszystkie gałęzie drzewka
zrolowaną watę, udającą śnieg, a która
dodatkowo miała mnie jeszcze bardziej
ukryć. Nie zapominajmy, że przecież miałem
na głowie berecik z waty!
Niestety. Do kolacji było jeszcze ponad
godzinę. Starałem się nie ruszać, by nikt
mnie nie zobaczył, nawet rodzice, żeby nie
wzbudzić podejrzeń Gwiazdora.
Po kilkunastu minutach, skulony w kłębek,
zasnąłem....
Kiedy mnie obudzili zdziwieni i ponoć od
dawna mnie szukający rodzice, prezenty
leżały obok mnie. Kolacja czekała na stole
i oczywiście nikt znowu nie widział
Gwiazdora...
Prawdziwy z niego czarodziej.
Komentarze (26)
Wielu czytelników może w tym opowiadaniu odnaleźć
cząstkę siebie.
PS, gdyby dziś jakieś dziecko dostało w prezencie
czekoladę i paczkę plasteliny to nie byłoby zdolne
zrzucić Mikołaja ze schodów choćby z szacunku do
dorosłej osoby ale myślę, że miałoby smutną minę. To,
że w XXI wieku większość dzieci ma duże wymagania to
nie ich wina a nierozsądnych rodziców.
Pozdrawiam :)
Przywróciłeś wspomnienia...moje smutne,mało radosne,
inne ale było minęło.Cieszę się,że mogłam dać moim
dzieciom trochę więcej jak miałam ja, a wnuczki...cóż,
mają wszystko...nie jesteś "wyjęty" spod moich
pozdrowień, bo żałuję, że choć nie byłeś z nami,ale
jesteś tutaj i lubię czytać to co piszesz.:)
Ciekawe wspomnienie,
podobną sytuację miałam,syn po głosie poznał
Mikołaja...
Miłej niedzieli:)
Melancholijne wspomnienie
dzieciństwa, które obudziło
również moje wspomnienia chociaż
zupełnie inne od Twojego
szczęśliwego dzieciństwa.
Miłego wieczoru.
*łyżwy
Twoje wspaniałe opowiadanie zbudziło w nas
wspomnienia.... łyży takie pamiętam i aż dwie pary
trzewików załatwiłam w jeden sezon.
W moim dzieciństwie był Mikołaj 6 grudnia...niestety,
pod choinką nie było prezentów, ale za to na choince
gałęzie uginały sie od ozdób, które wraz z rodzeństwem
wykonywalismy sami...cide, cudeńka, które potrafię
zrobić i dziś moje wnuki uczyłam wykonywać pajace z
wydmuszek, jeżyki i bombki z bibułki, i różne takie
tam....
czarowny czas dzieciństwa w każdym pokoleniu....
Serdeczności Marku.... :)
ciekawa opowieść
magia przekazu o...
pozdrawiam
Witaj. Cudowne i bliskie takze mojemu sercu obrazki.
Moc serdecznosci:)
... zachwycające wspomnienia... Pozdrawiam Marku :)
Fantastyczne wspomnienia oczami dziecka, pozdrawiam :)
Ciepło, wspomnieniowo...też tak miałem; łyżwy
przykręcane do butów, a rodochy, tak inne czasy+:)
pozdrawiam serdecznie
taki Mikołaj zawsze jest nieuchwytny ... dlatego
cieszą od niego wszystkie prezenty ...
...bardzo ładne opowiadanie, o czasach z minionych
lat; zostawiam uśmiech:))
Bardzo, bardzo fajne opowiadanie. Wzięte z dziecięcych
czasów. Jestem dużo starszy od Ciebie, ale bardzo
dobrze je pamiętam. Cudowne wspomnienia czasów, które
niestety nigdy nie wrócą, przynajmniej w tym życiu.
Miłego fajnego dnia ;)))
Bardzo fajne opowiadanie,
co do pomarańczy, też pamiętam, że był to towar
deficytowy, jak wiele innych, wtedy dzieci nie były
msz tak rozpasane, bo było po prostu biedniej, a łyżwy
też pamiętam, co prawda były to białe figurówki i nie
przykręcane, w moim wypadku, a tak poza tym
najpiękniejsze w tym dla mnie wszystkim było to, że
miałam Rodziców na którym zawsze mogłam liczyć, w
sensie rozmowy, rady, no i oczywiście wiedząc, że mnie
bezwarunkowo kochają...
Wybacz Marku za ten osobisty wtręt.
Pozdrawiam serdecznie Grażyna.