Ptak Pabla Picasso /Szał/
W gąszczu spraw codziennych, krzywd i
biedy,
samotna wśród tłumu.
Dłoń podaje zmęczonej, wychudłej
Viktorii,
Pochylam się nad zmarzniętym bezdomnym,
przechodzę obok martwego ptaka,
którego ukochał sobie Picasso.
Chcę poczuć znowu to, co czułam, kiedy
zaglądałam w twoje oczy.
Chcę krzyknąć na zawsze zostań! Zostań, nie
odchodź za daleko,
tak, abym mogła czuć twoją
obecność…
W twoim świecie, w spokoju się schować,
kiedy strach mną spróbuje zawładnąć.
Przechodzę obok brudnego Alkoholika,
rozmawiam z Katem
- mężem i ojcem ośmiorga dzieci.
Pochylam się nad Morderczynią w sztok
pijaną.
Profanum nad ciałem Chrystusa, który oddał
za nas swą Krew i Ciało.
Przyjaciół już nie mam, nie chcę ich
mieć.
W drodze do azylu spieszyłeś się tak
bardzo, że minąłeś mnie, tak jak się mija
na mieście znajomą,
z którą nie zawsze chce się rozmawiać po
marnym dniu.
Czy byłeś kiedyś tak bezsilny, że nawet
pisać się nie chciało,
Czy byłeś kiedyś tak obolały, że funkcja
oddychania powodowała ból, którego wynikiem
były łzy. Czy przestałeś odczuwać to, co
podniebienie czuć dotąd chciało,
Czy twe ciało przestało łaknąć cielesnych
uciech, a duch nie odczuwał głodu
sztuki,
który był dotąd tak naturalny.
Dziś tęsknię za szumem morza bardziej niż
za gór szczytem, tylko fale mogą uwolnić
mój mózg od niespokojnych myśli.
Czy wiesz jak to jest chcieć przestać być,
czy kiedyś przestałeś:
Dostrzegać, Odczuwać, Ufać,
Wierzyć w Miłość…
W czarną otchłań nieistnienia oddać bym się
chciała…
czekanie… zegara tykanie, tykanie,
tykanie, nie doczekanie, tykanie…
Ruch wahadła jak gilotyna.
Wahadło ze zmęczenia kiedyś stanie,
Kurtyna Teatru Życie z wolna, ciężko w
kurzu duszy mej opadnie…
W sercu na dnie skrzydła martwych motyli,
czaszki muszek, łapki stonóg…
Na szczęście w czerni zawsze było mi do
twarzy.
Tu miejsce mam i spokój.
Dusza z liśćmi leciutko wiruje po parku, do
którego nigdy na spacer mnie nie
zabrałeś.
Miłości nie zaznam, wmawiam sobie, że nigdy
jej nie było…
Okłamać już się nie dam.
Nie zawierzę nawet samej sobie.
Zgnilizna we mnie,
W nich
I w tobie?
Wypływa biały robak za robakiem z ust
Młodych, którzy ze mną mkną po szynach.
Dwudziestoletni niepełnosprawni zajęli
wszystkie miejsca w tramwaju,
Moja babcia znowu będzie stała niezauważona
w pojeździe z metalu.
A późnym wieczorem otwieram wino nie do
obiadu,
Kielich za kielichem napełniam.
Otaczają mnie dźwięki cudne,
Enya łagodzi zszarpane nerwy,
Czuję, że za chwilę rozłożę skrzydła i
odlecę jak ptak wolna.
Patrzę na Guernice, uspokajam się.
A po chwili oczy łzami przepełniam bo sama
tu jestem, jak ten Narkoman z dworca.
I tak myślę o Ofelii, która utonęła w
krwawym morzu swoich łez...
Umarła tak pięknie, że nawet i tego jej
zazdroszczę.
Dedykuję Tobie jeśli nikt nie potrafi powiedzieć Ci "kocham", dedykuję Tobie jeśli nie ma na tym marnym padole nikogo kto potrafi Cię zrozumieć...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.