Rybim okiem, też.
I widzę szare fale i głaszcze je lewą ręką
z piasku.
Dziki Czeremosz rwie mi się, urywa z
łańcuchów, szaleje na wietrze.
Słyszę jego stąpnięcia, dzikie wierzganie,
jedno za drugim.
Tylko czemu on nie dotyka kopytami do
ziemi?
Szara fala zabrała Czeremosza
i zabrała tętent kopyt,
szum grzywy
i grom parsknięć.
Kolorowe kwiaty, na papierze ściernym
Kochałem nurzać się w ich metalicznym
zapachu.
Blaszane kwiatki, blaszane.
I gdzie ja znajdę taki bukiet jak nie w
Twojej głowie, mój drogi ?
Byłam tu wczoraj żeby jutro karmić
dzisiejsze ryby jedzeniem dla martwych
oczu.
Chciałam pokazywać im owoce, śmiejąc się,
że nie znają ich smaku.
Zabrała je piaszczysta szara fala.
I znów nie pamiętam gdzie kładłam ją
spać.
Zieloną burze, oczy koloru indygo, with her
ivory skin...
Piękna damo mojej śmiertelności,
gdzie jesteś?
Widziałam cię, widzę cię co dzień.
Przechodząc przez ulice puszczasz do mnie
oczko w momencie,
kiedy wiem,
że nie powinnam sie zatrzymywać.
Dziwko, przestań mnie męczyć.
Miód płynie mi z oczu, krew z nosa i szlam
z ust.
Przez ciebie emocjonalna prostytutko.
Jak możesz zwać siebie szczęściem?
Jak mogłaś mnie wykpić?
I kiedyś dosiądę Czeremosza, wbiję
chorobliwie drżące palce w jego skórę i
pozwolę szarej fali zabrać go jeszcze
raz.
Byleby mnie nie zostawił.
Siedem dni.
Z wyrazami szacunku.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.