Siedzę
Gdzieś, gdzie słońce nawet nie dosięga
światłem...
Gdzie zraniony łabędź żegnał się ze
światem...
Siedzi obok gruszy bez resztek jestestwa,
siedzi tam bez duszy, bez wiary w
zwycięstwo.
Ciężkie łzy spływają, wzrok tkwi w jednym
punkcie.
Płuca nie oddychają, pod nogami brak
gruntu.
Wokół cisza...ciemność, brak żywego
ducha.
I wszystko już jedno, gdy serce to
susza.
Łza spadła z mozołem...o kamień rozbiła,
Pot pojawił na czole, głowa pochyliła.
Ból tak mocny, tak silny nie zna dziś
litości.
Gdyby choć ktoś inny...?...
...przecież w samotności...
Zbiera łzy do dłoni, są gorzkie jak
zazdrość.
Życie ją wciąż goni, chociaż go już ma
dość.
I wnet chłód nastaje! I nastała jasność!
Znowu w dłoniach ma je, trzyma je na
własność.
Lecz łzy nie słuchają, między palce
długie... Kic! ...i uciekają, zostawiając
smugę.
Widzisz, nawet złości we łzach uwięzione,
nie chcą Twej litości, w drugą idąc
stronę...
Jesteś więc skazana na trud samotności.
Za często okłamana, o moja miłości...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.