siedzę klękając upadam
siedzę
wśród tylu smętnych twarzy
papierosowego dymu
otulającego wszystkich
jak smog nad miastem
siedzę
kieliszek już dawno pusty
ktoś się dosiadł
w moje ucho wlewa potok słów
odpycham jego dłoń z mego ramienia
siedzę
swój wzrok w brudny blat stołu wlepiam
wpatrzony w mały czarny punkcik
myśli w jedną stronę skierowane
jak niewolnicy tkwią wciąż w głowie
powstaję
chciałem skierować się do wyjścia
na kolana upadłem
zbyt wiele do stracenia
podaj dłoń
do ziemi tak blisko
Komentarze (7)
Zastanawiający dla mnie..do przemyślenia..dla
przestrogi..Grabula.. M.
samotność poczuje ten kto sam jest samotny...trudny to
temat...
I powstań.. niech niewidzialna dłoń, ciepła i
serdeczna pomoże wstać z upadku.. i ciesz się
życiem... przecież już niedługo witać będzie Cię
radosne słonko,.. dasz radę.. wiem.
Wiersz bardzo smutny.. zrezygnowany sens istnienia..
bez walki przecież nic się zrobić nie da. Życzę
powodzenia.
nie top smutku w alkoholu, czasami pomaga szczera
rozmowa...może warto...refleksyjny wiersz...pozdrawiam
Zastanawiam się nad ostatnią zwrotką ,bo nie jestem
przekonana,że służy jej pomieszane czasów. Pozdrawiam.
To musi być szczególna dłoń, nie ta co była na
ramieniu. Przy barze trudno ją otrzymać, tutaj raczej
wszyscy na nią oczekują.
Blisko do samounicestwienia, jeszcze bliżej do
ludzkiego potępienia.