Śladami wspomnień
Próbka prozy
Jest rok 1964. Ja świeżo upieczony adept
ślusarstwa ze stawką 3,60 na godzinę plus
premia uznaniowa dowiaduję się, że w
zakładzie jest koło PTTK, które właśnie
organizuje wycieczkę do Puław, oraz
pobliskiego Nałęczowa. Spragniony widoku
wielkiego świata zapisuję się jako jeden z
pierwszych. Rada zakładowa załatwia „Żuka”
oraz kierowcę. Elegancja Francja jak to się
mówi. Żuk kryty plandeką, na pace trzy
deski imitujące ławki i nas dziewięcioro
„podróżników” rusza w nieznane.
Z Puław utkwiła mi w pamięci „Świątynia
dumania” zamknięta na olbrzymią kłódkę oraz
oczko wodne znajdujące się tuż obok, no i
te kręcące się wśród nenufarów ryby. Od
nich to nie mogłem odwrócić uwagi. Te
piękne polskie złote karasie i płocie. Nie
w głowie była mi Świątynia dumania, ja tu
miałem nad czym dumać jak by się do tych
rybek dobrać. O żadnym łowieniu nie było
jednak mowy. Pozostało więc tylko cieszenie
wzroku... Grupka zwiedzała inne fragmenty
zabytków tylko ja stałem zauroczony stawem.
No ale komu w drogę temu czas, przed nami
Nałęczów.
W Nałęczowie wrażenie robi„Źródełko
miłości” można podejść do niego, napić się
cudownej wody robiąc łódeczkę z dłoni lub
zaczerpnąć w butelkę czy słoik dla bliskich
nam osób. Tuż obok ujęcia znajdował się
budyneczek gdzie można było kupić tę samą
wodę ale już kapslowaną po „przystępnej”
cenie. Byliśmy zbyt młodzi by płacić za
miłość, piliśmy więc wodę prosto ze źródła.
Później podeszliśmy pod budynek sanatorium.
Dla mnie jedyną atrakcją stał się
znajdujący się obok ogromny basen. z
karpiami. Te powolne ruchy z gracją
poruszających się ryb widzę do dzisiaj. W
pobliżu były ławeczki na których
przesiadywali kuracjusze. To źródło miłości
z sercową chorobą jakoś mi młodemu niezbyt
wtedy pasowało. Mając pod ręką „lekarstwo”
szukać pomocy u lekarza.? Widocznie leczono
tu nie tylko złamane serca ale i choroby mu
towarzyszące....
Pod wieczór wróciliśmy szczęśliwie do
Warszawy. Na drugi dzień wszyscy
wspominali piękno starej architektury,
tylko ja jeden wciąż miałem przed oczyma
nenufary i pływające wśród nich ryby.
Komentarze (21)
Nie byłam w Nałęczowie.
I nic nie dziwi mnie że Prus sobie je ukochał.
Wycieczki w tamtych czasach to były cudowne sprawy.
Pięknie opisałeś swoją pierwszą przygodę z rybkami.
Pozdrawiam.
Dobry tekst!
Głos mój i szacun jest twój!!!
Bardzo interesujące wycieczkowe wspomnienia,
pozdrawiam serdecznie.
Ładnie, obrazowo opisana wycieczka,
wstyd się przyznać, ale nie byłam w Nałęczowie, a tam
chyba mieszka prof. Szyszkowska, o ile mnie pamięć nie
myli wraz z jej małżonkiem - poetą i malarzem, z
którym często wymieniałam myśli na pewnym portalu, a i
czytywałam felietony pani Profesor, a Świątynię
dumania tez bym chętnie zobaczyła, owszem, a co do
ryb, cóż zapalony wędkarz ma swoje pasje...
Pozdrawiam Andrzeju serdecznie :)
Ciekawe wspomnienie z wycieczki...:)
Pozdrawiam Okoniu:)