Stacja zwiędłych róż.
Widzę...
Co widzę?
Siebie przed lustrem z uśmiechem na
twarzy.
Lecz czy śmieję się tam w środku?
Nie...
Płaczę po kryjomu,dobrze,że tego nikt nie
widzi.
Szczęścia nie doganiam,choć powinnam go
szukać.
Krok po kroku,na pewno dojdę.
I już biegnę już je trzymam,
Lecz szczęście zawsze ucieka...
Może szczęście to słońce?
Może szczęście to ja?
Na pewno nie...przecież ono nigdy nie jest
smutne...
Więc tak patrząc przed siebie i gubiąc
cień,
Zamykam oczy,znikam w oddali,
Nie ma już mnie...
A może jestem?
Ciągle przecież czuję swój oddech.
Czy kiedykolwiek zobaczysz mnie ze
łzami?
nigdy...nie potrafię zarażać tym innym,
A jednak to robię,powolutku,lecz co raz
bardziej,
nie chcesz tego prawda?
A jednak mój ból Cię dotyka.
Zabijam powoli siebie,
I znów znikam,
Na stacji zwiędłych róż...
Nikt...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.