SZALEŃSTWA JEDNEJ NOCY
Od pocałunków wszystko się zaczęło,
gdy delikatnie pieściłeś me usta.
a we mnie jakby wszystko się wznosiło,
mała muszelka niegrzeczna, rozpustna.
Niby nektary, soki wydzielała,
chcę cię przytulać i ciebie całować,
w brzuchu motyle, chcę być twoja cała.
w głowie mi szumi, to uczuć rozmowa.
Gdy w podnieceniu zrzucaliśmy ciuszki,
kiedy sekundy godzinami były,
to przytulałeś swe pośladki do mnie,
z rozkoszy wielkiej stać nie miałam
siły.
Było, jak gdybyś przeniknął me ciało,
i pożądanie w nas rosło i drżało,
ale mnie ciebie ciągle było mało,
tuląc mi ręce pod niebo skakało...
Tu po raz pierwszy doznałam rozkoszy,
bo rozpływałam się w akcie miłosnym,
jakiej? nie sposób jest mi wytłumaczyć,
przy ruchach twoich delikatnych,
prostych.
Płyn życiodajny, ciepło po nas spływa
w ekstazie jesteś, twarz radością
świeci,
swoją energią, ciała nam obmywa,
bawmy się sobą, jak niegrzeczne dzieci.
Nasze oddechy szybkie i gorące
leciutko słone, twarze roześmiane,
i mokre ciała, rozkoszą wciąż drżące,
w akcie miłości szczęśliwe, kochane.
Jeszcze maleńka medytacja duszy
tu sen nas zmorzył, Hermes lekko uśpił,
i srebrny księżyc złotym piaskiem
sypnął,
z zazdrością na nas tylko okiem łypnął.
A gdy się miły zbudziłeś nad ranem,
to twoje usta śmiały się kochanie,
jak wyrzeźbione, różą malowane
dołki w policzkach, jak grawerowane,
niczym dziureczki w pyzie ziemniaczanej.
Komentarze (33)
cudownie,pieknie,zmyslowo..
radosne uniesienie ładnie opisane i na koniec
skojarzenie z uśmiechniętą pyzą mazowiecką:) Na tak!
pozdrawiam serdecznie
Listopad za oknem nie straszny, taka gorączka i
zmysłowość w wierszu.