Szary żywot ... Czarna śmierć ...
Był czas ... Nie czuję nawet bólu , niepamięć łaskawa szybko kotarą zakryła powieki. Suchy wiatr starości nie pozwoli na wstyd łez. Delikatnie muskając pcha ku temu co nieuchronne. Zagineliśmy w wirze absurdu, Kępa zielonych źdźbeł zerwana i rozsypana po świecie, po świecie smutnych ,pracujących ludzi.
Jestem, ofiarą , groteskowego
neurochirurga
W wieku tak jeszcze młodym , kawałka mózgu
pozbawioną...
Ofiarą chimery- wampira zimnej jak krew
rekina
Z wyssaną duszą w wieku tak jeszcze
wczesnym...
Predenat z sercem zduszonym ,niezdolnym do
bicia pełną mocą...
Z oczami spękanymi niczym powierzchnia
pustyni...
Pustkę wnetrza zastepując śmiechem...
Z innych w mym wnetrzu uczuć echem...
Chciałbym znaleźć co zgubiłem na wieki.
Gietkość źdźbła, wilgoć rosy, wartkość
górskiego potoku.
Pustka w głowie, czy już nie mam duszy?
Tyle myśli gnało pod dziecięcą czupryną.
Życie to sen, śmierć to przebudzenie.
Każdemu inną budzik zagra melodię i o innej
porze.
W porzuconej pajęczynie, trzęsawisku bez
topielców,
Bez procentów, bez szpiku, bez knota.
Umarłem przedwcześnie ... Ale to nie boli
już...
Trzeba znależć jakieś wyjście , albo umrzeć w samym sobie , Iskre w swoim zamknąć grobie, stać sie zombiee, robokopem i w fabryce robić młotem i uderzyć sie nim w glowe , gdy coś znów przypomnisz sobie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.