[ o szczęściu półdobrym ]
Nad ranem
w trakcje otwierania powiek
wyrosły mi ręce
a stopy z wiedzą
że powieki miałam przymknięte
potrafiły poruszać się
i omijać kamienie
obok mojego łóżka.
zaparzona herbata
w zielonym kubku
oddychała tak mocno
że mgłę miałam
poranną na twarzy
obok mojego kuchennego stołu
zakwitły tony róż
których tak nienawidziłam
zmuszona pokochać
gdy stały się częścią mnie
w jego oczach
wybiła godzina
dwudziesta druga
obok mojego głośnego zegara
po raz kolejny
zapadłam w śpiączkę
toksycznie
trzymając szczęście
w półotwartych ustach
między górną a dolną wargą
Komentarze (4)
Dobry wiersz z niebanalną metaforą.
Toksycznie... Czy mozna byc pólszczesliwym? Pesymista
powie: "to jak byc nieszczesliwym w polowie" - ja
powtórze za tym pesymista... Niesamowicie dobierasz
obrazy i wpisujesz je w wiersz...
Dobry wiersz, bez nachalnych oczywistości.
Niebanalny wiersz, przy każdym wersie można sie
zatrzymać myślą i odnaleźć własną interpretacje.
Piękne delikatne i wieloznaczne metafory, jak ta: "w
trakcie otwierania powiek wyrosły mi ręce" - pobudzają
fantazje. Nie będę interpretować, zachowam dla siebie,
ale z potrzeby serca chylę głowę przed autorka...