Warsztat sadystów (makabreska)
Piłą reczną dwóch ślusarzy nad mym sercem
długo cięło
nim skończyli purpurowej cieczy po ciele
spłynęło
tyle, że jej nie zostało na krwi więzy z
bratnią duszą,
tutaj, w warsztacie sadystów każdego na pył
rozkruszą...
Krzyczałbym, gdybym miał język, lecz już
wcześniej go zabrali,
gdy nikt w życiu mnie nie słuchał, gdy
każdy obok mych żali
przechodził tak obojętnie jakbym nie
istniał w ogóle,
tutaj, w warsztacie sadystów jestem w swej
niemocy królem...
Wstałbym, odszedłbym spokojnie, lecz moje
obie kończyny
nie chcą trzymać mnie i ruszyć z tego
miejsca, z tej przyczyny,
że ktoś nienawistny podciął nagle, zmyślnie
wszystkie cztery,
tutaj, w warsztacie sadystów czuję w gardle
swym iperyt...
Rozglądałbym się, nie mogę, to kwas
przeżarł moje oczy,
co raz to oprawca któryś w moją stronę
szybko kroczy
i bez słowa cios zadaje pozbawiając części
życia,
tutaj, w warsztacie sadystów w słowie "być"
brakuje bycia...
Wreszcie przyszli znów ciąć serce, bym się
uczuć wyparł, w nicość
bym miał zmienić swoje piękno, bym stracił
honoru lico,
lecz się jeszcze nie poddałem, jeszcze coś
mi pozostało,
tutaj, w warsztacie sadystów, dusza jest
choć stygnie ciało...
Oto jest sadystów warsztat, tu mnie palą na
popioły,
zgadłeś już że jest nim Ziemia? Omijają go
anioły...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.