Zemsta
Chodziłem po murze początku i końca
Już prawie dałem przechylić się, skusić
Mało zabrakło a bym to wymusił
Jednego słowa, gestu bez sensu
By wpaść w nieskończoną nicość zamętu
Patrzyłem na ludzi podobnych, bez twarzy
Widziałem ich podłość w sekundzie
rozstania
Gdy któryś przechodził, gdy pięknem się
słaniał
Gdy działał w spotkaniu przymus mijania
Gdy najlepszą pamięcią było zapomnienie
Spotkałem wędrowców, mędrców snu krainy
Lecz były to chyba tylko ich cienie
Wkrótce obłudą nasiąkły ich czyny
Każdy mnie widział myśląc i na myśli
kończył
Nie podali mi ręki by wahanie zakończyć
I ludzie z maskami i mędrcy wyblakli
Lecz to był smutku moment ostatni
Teraz stoję na skale najwyższej z
poczętych
Patrząc na ciała klęczących oprawców
Wysłuchując błagalne, fałszywe lamety
Wskazuję palcem przeklętych szubrawców
Lękliwie patrzą w przerażające me oczy
W czerwonych średnicach szukają pomocy
śmiejąc się głośno z błagalnej parady
Wpajam piekielny plan mojej zemsty
Czekam napięciem zadając im rany
Szukając atutu niszczą się sami
Chcą mnie przekupić ,uciec od kary
A ja nie spocznę aż skończą w otchłani
W końcu zagram na czterostrunowej
Przestrzeni zła, smutku, płaczu,
cierpienia
I brzmieniem wyroku melodii końcowej
Złowrogim dźwiękiem zniewolę marzenia
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.