Niewidoczny przyjaciel
Jego obecność jak samotny stół.
Z myślami gorącymi jak zupa.
Zaczyna do niej płakać by poprawić smak.
Czule parzy mu usta.
Jego obecność wstaje od zupy.
Przemieszcza się ze mną po mieszkaniu.
Zawadzając skrzydłami o framugę drzwi.
Lekki powiew muska mą twarz.
Jemu też dobrze – bo to ręka Ojca.
Niech Bóg strzeże i rękę.
Taki zwyczajny dzień w domu.
Wiele tęczowych dni.
W mej głowie budzi się do życia.
Wdycham otwartymi ustami wolność i
miłość.
Jak zaginione zapachy z dzieciństwa.
Jestem szczęśliwy choć to tajemnica.
We mnie jest kredens z półkami po
prawdzie.
Nowe prawdy czekają by się tam znaleźć.
Jego obecność depcze mi po piętach.
Jest bliski tak, że nawet nie muszę się
rozglądać.
Lecz muszę go wołać często by wracał z
oddali.
Nie należy do mnie, jest nieoswojony.
Ma tylko dziwną obrożę taką nad czubkiem
głowy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.