Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Ballada o chłopcu warszawskim

Patrzył przez okno na ludzi na dole,
Nudził się, błądził oczyma po klasie
Nic się nie działo jak to bywa w szkole
Marzył nie wiadomo o czym – zda się

Chciał może wyrwać się stąd nareszcie
Niemiecką czytankę belfer ciągnął przerażony
Może myślał o ojcu w areszcie
Niemców za oknem z bronią miliony

Samochody i warszawianie zabiegani
Swastyki na murach, kolczatki na drodze
Na plakacie Żydzi rozstrzelani
A Niemce wkoło rozglądali się srodze

Niemieckie samochody i krzyk gdzieniegdzie
Gdzieś jedzie pod bronią w skroń wcelowaną
Trzech mężczyzn skutych w pojeździe
I matkę z dzieckiem prowadzą zapłakaną

Trzydzieści wozów stanęło na ulicy
Jak mara w nocy, jak śmierć nieuchronna
Zbiegli się Niemcy z całej okolicy
Na środku kobieta stała bezbronna

Dzieci i matki bez słowa mordowali
Bez chwili namysłu i bez zwątpienia
Kto stał na drodze - rozstrzelali
W powietrzu był zapach przerażenia

Jak rój się cisnęli i do wozów wsiadali
Jakby spłoszeni, ale nie wiedział nikt czym
Jak nagle się pojawili – tak odjechali
Aż spod kół wozów leciał czarny dym

Tuman kurzu jedynie tam zostawili
Spłynęła krwią zabitych ulica
Czterdziestu życia pozbawili
Martwa się stała dzielnica

I cisza śmiertelna nad miastem nastała
Nawet już ranni przestali jęczeć katusze
Przerażenie w sercach ludzi zasiała
Do Boga szły pomordowanych dusze

Cisza gorsza była niż burza miniona
Strach śmiertelny w oczach każdego
Patrzyła nań twarz przerażona
Jakiegoś chłopca z ulicy zabitego

Gdy odwrócił się ciszą przejęty
Zobaczył, że w klasie nie ma nikogo
Na podłodze tylko zeszyt pogięty
A wiatr przewracał kartki złowrogo

Kiedy uciekli wszyscy nie wiedział
Aby ich znaleźć przez okno więc spojrzał
Najgorszego się teraz spodziewał
I najstraszliwszy obraz tam dojrzał

Przed wejściem krwi pełno było
Po ulicy Brzeskiej stronie
Kilku mężczyzn zwłoki przykryło
Belfra, co zginął w uczniów obronie

Za nim gromadka cała w kupie leżała
Patrzyli w okna swej dawnej klasy
Dyrektorka swe łzy na nich składała
I przeklinała te diabelskie czasy

Dzień się dopiero zaczynał robić krwawy
W ciszy grobowej syrena oznajmiła
„Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy!”
I pierwsza bomba w powietrzu zawyła

Wybuch okropny, ogień sypnął wszędzie
Już silniki słychać było w dali
Ludzie spowici w amoku, obłędzie
Przerażeni byle gdzie uciekali

Teraz dywan przykrył niebo Warszawy
Otwarto schrony, za późno o wiele
Co rusz gdzieś nowe wybuchały pożary
I kilka domów już stało w popiele

Ryk przeokrutny z bólem wchodził w uszy
A on uciekał jak na skrzydłach niesiony
Już dom na głowę się mu sypał i kruszył
Padł przed nim jakiś człowiek zemdlony

Dotarł tam gdzie był dom jego i rodzina
- kupa gruzu i zgliszcza się tlące
W ziemi tylko wielka została rozpadlina
A pod gruzami dwa trupy leżące

Poznał i ojca i matkę z ledwością
Oczy krwią nabrzmiałe patrzyły
Twarz pokryła się potu szarością
Wzrok i serce między sobą się biły

Zmagały się czy to prawda straszliwa
Czy tylko obraz jedynie szkaradny
Oblicze jego blade i mina rozpaczliwa
Stał tak długo w płaczu bezradny

Zerwał się i biegł ile w nogach sił
Nie wiedział sam gdzie i jak daleko
Widok rodziców w głowie mu ćmił
A pot spływał z czoła gorzką rzeką

Zobaczył schron otwarty w oddali
I tłumy tam pospiesznie ciągnące
Ludzi co jak dzicy się pchali
A nad jego głową bomby huczące

Przed schronem odwrócił się jeszcze
By spojrzeć na warszawskie mury
Ponad nimi słupy dymu złowieszcze
I ryczące deszczem chmury

Bomby jak ulewa na ziemię leciały
Ludzie z nóg ścięci masowo padali
I dom po domu w pył się sypały
A ci co żyli po martwych deptali

Paliło się miasto, paliły się domy
I kościół na wieży z zegarem
Dzwon tylko bił lekko rozstrojony
Odbijał się czerwieni pożarem

Oślepiał ogień, dym usta zatykał
A on jakby zamarł w bezruchu
Stał, patrzył i z trudem oddychał
Pośród szarego zaduchu

Zamknął powieki obrazem zlękniony
Dusza łzami krwawymi płakała
Ucieczką swą był już zmęczony
A śmierć wciąż z nieba padała

Otworzył oczy wielce zdumiony
Tysiąc ludzi ciasno stłoczonych
Mężczyzna nad nim pochylony
I setki oczu w niego utkwionych

"Miałeś szczęście żem cię dojrzał
I żem cię zabrał co prędzej z ulicy..."
On na niego ze strachem spojrzał
Nie było już mokotowskiej dzielnicy

"Cięła powietrze i gwizd jej było słychać
Chwilka i byś został już tam na wieki
Chwyciłem cię i zaczęliśmy umykać..."
On słuchał i zamglone mrużył powieki

Nic nie rzekł więcej, wstał i pył zrzucił
Z twarzy udręczonej i swojego ubrania
Popatrzył na niego i w tył się obrócił
W powietrzu odór ludzkiego konania

Chodził i błądził oczyma po sali
Jakby czegoś lub kogoś szukał
Aż dojrzał kobietę w oddali
I błysk w oku mu się rozhukał

Krzyczeć z bólu nie miała już sił
Śmierci całunem spowita leżała
Bóg jeszcze życie w niej tlił
Ledwie biedaczka jeszcze dychała

Chciał zdążyć jeszcze przed końcem
A wiedział, że spieszyć się trzeba
Przed ostatnim w jej oczach słońcem
I otwartą już drogą do Nieba

Biegł ze śmiercią się ścigając
Dopadł i przywarł do niej ucha
Ludzie patrzyli cicho szeptając
"Czy jeszcze żyje słucha..."

Iskra w oczach jemu błysnęła
A jej rosa się pod powieką rozlała
Kobieta ciężko lecz cicho westchnęła
I w te słowa się odezwała:

"Wiem po coś tu mój drogi
Lecz pomóc ci nie zdołam
Już kat nade mną złowrogi
Już odchodzę, już konam..."

Szarpnął nią jaka w nim siła
"Proszę byś poczekała jeszcze!"
Przytomność nagle ją opuściła
A wzięły konwulsje i dreszcze

Usiadł i oczy przetarł zmierzwione
Patrzył na męczarnie, ból i katusze
Łzy spłynęły goryczą przepełnione
A niechęć życia opanowała duszę

Płakał marzeń i nadziei pozbawiony
Potem zamarł i marzył o Niebie
Wzrok jego w jeden punkt utkwiony
I wtem usłyszał głos obok siebie:

"Nie wiem gdzież ona, czy ujść zdołała
Odnajdziesz ją. Ja wiem, że rozumiesz
Chcę aby wtedy przy tobie została
I szczęścia jeszcze w życiu skosztujesz

Będę miała w opiece i ją i ciebie
Gdy odejdę już życiem znużona
Jeśli dane będzie mi być w Niebie
Twa dusza już nie będzie strwożona

Na znak pokory nań głową skinął
Oczy w suficie utkwił nieruchome
Z dziwną i przerażającą miną
Dławił modlitwy słowa stłumione

Hałas jakiś obok - odwrócił więc głowę
Ludzie stłoczeni i bezwładne ciało
Widział tylko jej twarzy połowę
A kilku jej zwłoki już przykrywało

Umarła jej matka, już bólu nie czując
W samotnym rogu warszawskiego schronu
On płakał, oczami po ludziach wędrując
A ona niczym Chejron w górach Pelionu*

Przeżyła to co przeżyć miała
Uczyniła to co uczynić trzeba
Na wieki się ze światem rozstała
I odeszła w pokoju do Nieba

Za duże jak dla niego było to brzemię
Miotał się tak w obłędzie strwożony
Raz wznosił głowę raz patrzył w ziemię
Płakał, śmiał się i złościł szalony

Dzień po dniu mijały bez słońca i nieba
Umierały kobiety, mężczyźni i dzieci
Czasu nikt nie liczył bo nie było trzeba
A szedł już tydzień trzeci

Ludzi z dnia na dzień wciąż ubywało
Rósł stos i zapełniała się droga do Nieba
I mocniej było czuć rozkładające się ciało
Brakować zaczęło powszedniego chleba

A on milczał od niedziel dwóch z górą
Na wycieńczenia progu
Z miną zatwardziałą, ponurą
Robił coś dnie całe w rogu

Ręce po łokcie krwią naznaczone
Twarz umęczona, zlana potem cała
Dzieło nie było jeszcze skończone
A ściana jak stała tak stała

Próbowali tłumaczyć, przemawiać
„To praca Syzyfa” – wołali, mówili
On nie chciał z nikim rozmawiać
I wreszcie się ludzie tym już znudzili

Próbował wyjść tynk obdzierając
Pokonać mur z betonu i cegły
W ciszy serca o pomoc wołając
Strugi krwi mu po rękach wciąż biegły

Nadeszła chwila wolności
Ku wrotom głowy zwrócone
W oczach ognie radości
Męki ich wreszcie skończone

Jęknęła stal od nacisku zmęczona
Snop światła padł na udręczone twarze
Powieka ich od jasności zmrużona
A miesiąc mijał już na zegarze

Światło wolności bólem naznaczone
Trwogą, cierpieniem, katuszą
Mrużyło wszystkich oczy przekrwione
Szarpało wciąż udręczoną duszą

Wzrok przyzwyczaić się zdołał
I dwoje weszło młodych ludzi
Ten wyższy głośno zawołał:
„Nadzieja wreszcie się budzi!”

autor

MEJAS

Dodano: 2007-03-26 07:26:01
Ten wiersz przeczytano 883 razy
Oddanych głosów: 4
Rodzaj Rymowany Klimat Dramatyczny Tematyka Przygoda
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (0)

Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »