Z deszczu pod rynnę
niebo płakało przez pryzmat szczęscia
bo wtedy piękna była pogoda
błądziłem w głowie po różnych miejscach
patrzac jak kapie spokojnie woda
kap kap
szedł dzieciak z psem na smyczy
ten mu umknął przez muchy w nosie
wtem krople jego pełne goryczy
w kabaretowym spoczęły losie
kap kap
obmyły łzy słone promienne odłamki
co się zrodziły z białej szyby
zaraz sąsiedzi pociągną za klamki
szykując ze złości swe słowne dyby
kap kap
nagle zza rogu wypłynęła rozmowa
błaha i prosta jak szpilka
w pewnym momencie zawarła dwa słowa
i wraz ze śmiechem spadło łez kilka
kap kap
a w miejscu gdzie zawsze się dobrze
marzy
gdzie ptaki spiewają w zielonej koronie
widziałem łzy zastygłe na twarzy
i utęskonione za sobą dłonie
*
tak tkwiłem samotny przez jakiś czas
wpadając z deszczu pod rynnę
spojrzałem na nich jeszcze raz
wspomnienia stały się płynne
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.