dzień siódmy
z cyklu "tydzień z panią J."
zaraz po śniadaniu
zaczęły działać zioła
wychyliwszy gorycz ohydnego napoju
zamknęliśmy się sam na sam ze sobą
ogień w kominku nagle poweselał
siedziałem zauroczony
wciągając zapach sosny
a bukowe szczapy mrugały zalotnie
milczeniem zbyła prostackie zaczepki
wiatru
wybaczając iglastym potworom
szyszki spadajace na głowy
i zatopiła palce w moich włosach
nogi lekko oderwały się od ziemi
trawy migotały kropelkami deszczu
gawrony gawędziły z cieniami topoli
a gdzieś wysoko
słońce
mdlało w naszych źrenicach
pijane radością powiek
bądźże pozdrowiona trójbarwna królowo
za te pola co srebrzyście mienią się
siwizną
za dywany liści i posłania z rosy
mżawe ranki pełne krągłej melancholii
i żalem wypłakane ziarenka lata
pragnąłem
by jutro nigdy nie nadeszło
Dzięki za konstruktywne uwagi.
Komentarze (6)
Ciekawie budujesz nastrój. ydaje mi się zbędny wers
"było wspaniale". Nic nowego nie wnosi a brzmi jak
kiks e czasie gry na rogu. (róg to instrument
mużyczny, na którym kiksy przytrafiają się nawet
mistrzom,
"pragnąłem by jutro nigdy nie nadeszło" wcale się nie
dziwię :)
bardzo romantycznie i ciekawie (popraw "ochydnego" na
"ohydnego")
chwilę piękna i rozkoszy chciało by się zatrzymać na
zawsze
Bardzo ładnie, przyjemnie, ciepło i romantycznie :)
(...)ogień w kominku nagle poweselał
siedziałem zauroczony
wciągając zapach sosny...I ja, siedze zauroczona, co
prawda, nie wciagam zapachu sosny...:)