Komar
nie było tam świeczek i tortów, długich
okrzyków
rodziny
wkroczył przez szczelne drzwi
dorosłości,
z osiemnastoma klamkami i jednym
wyjściem.
prowadziły go za cienką rękę po ciemku,
nareszcie mógł otworzyć szeroko powieki
i
uwolnić się z objęć ciasnoty, odfrunąć na
zawsze
zaczął czuć
do góry nogami, na brzuchu pełnego
czerwonych
farb, obok palet i pędzli ciągnął ręką na
północ,
tudzież na zachód. nareszcie mógł
namalować
własny świat, mógł się napoić cierpieniem
innych
malował aparatem
rozumiał, że został stworzony, abyśmy
nabrali
szacunku do much
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.