O Lulusiu Tuptusiu który został...
Część piąta:)
I już. Co już? pytam zdumiona. Już
zadzwoniłam do Straży Miejskiej, Luluś
pojedzie do schroniska, nie musisz się
martwić, nie zamarznie, będzie miał co
jeść, zaszczepią go, będzie miał dom.
Ziemia pode mną zadrżała, chyba umarłam,
wokół szumiała cisza, przeraźliwa, tak
przeraźliwa, że bolały mnie uszy. Nie! to
niemożliwe Luluś i schronisko, o matko
przecież nie tak to wszystko miało
wyglądać, nie o takiej przyszłości dla
niego myślałam. Gonitwa myśli, galop
emocji, niewypowiedziane słowo przeciwko
słowu, jedno wchodzi w drugie, chaos,
mieszanina niezgodnych uczuć, walczących
żywiołów, śnieg i wiatr, mróz i śnieg, łzy
i żal, żal i łzy, burza, pędzące
zdrętwiałym ciałem niezużyte pokłady
ludzkich wrażliwości , zabite wnętrze, ból,
którego nie opiszą żadne słowa, krytyka,
należna i niebolesna, bo zbyt słaba do
proporcji cierpienia jakie niesie Lulusiowi
los.. Zdradzony, zdradzony, zdradzony,
tylko te myśli krążyły po głowie, on by
nigdy ci tego nie zrobił, ty nędzny
człowieku, w twoich rękach władza, w
twoich dłoniach siła, w twoich decyzjach
moc, ty panem, ty władcą ty katem i
oprawcą. Luluś, nie inny ten sam, który
gładził ciebie swoją łapką, który ufnie
pokładał swoją głowę w twoich dłoniach,
dzisiaj trafi do schroniska. Po raz
pierwszy zrozumiałam pieskie życie,
wróciłam do domu martwa, zabiłam siebie,
zrozumiałam własną beznadziejność, nie
znalazłam żadnego wytłumaczenia dla tego co
się wokół dzieje, bo nie było niczego
takiego, co mogłoby usprawiedliwić tak
wydawałoby się logicznie zaplanowanego
rozwiązania. Przecież nie będzie głodny,
będzie mu ciepło, będzie miał budę...sama
idź do budy, nie ma wytłumaczenia, nie ma i
już. Ta noc była bardzo słona i bardzo,
bardzo długa. Dwa dni nie ma Lulusia, nie
biega po osiedlu, nie cieszy ludzi swoją
obecnością, pewnie adoptuje się w nowym
miejscu zamieszkania, oszukany,
zawiedziony, zdradzony, tak zwyczajnie po
ludzku, mały piękny biały Luluś, który
niczym nie zasłużył sobie na tak
nieszlachetne postępki człowieka, po raz
kolejny zostało zawiedzione jego psie
zaufanie, jego dziecięco infantylna ufność.
Piątek rano, wyjeżdżam do pracy z koleżanką
i jej mężem, jedziemy w stronę wsi, obok
której jest schronisko. Jezu!!! krzyknęłam,
od strony schroniska pędził w stronę miasta
Luluś, pędził jak oszalały, zdziczały pies.
Nie było miejsc? uciekł? wywieźli go tylko
za miasto? Nie wiem, już nic nie wiem, poza
intuicją, która mi podpowiada, że się
jeszcze spotkamy, intuicją, która nie
zawodzi i tak też stało się tym razem, nie
zawiodła. Wróciłam z pracy, Luluś, czekał
zanurzony w śniegu pod moim domem, zaczęła
się rozpaczliwa walka o dom, dom w którym
mógłby szczęśliwie zamieszkać.
CDN...
Komentarze (6)
kolejne opowiadania o Tuptusiu przeczytałem z
przyjemnością
pomimo smutku i owego miejsca jakim jest schronisko
dla zwierzat
potrafisz zatrzymać na dłużej
pozdrawiam
Ta część jest ładna, wrócę się i przeczytam od
początku
Ładne całe opowiadanie.
Właściwie to mogłaby być kończąca część, bo z
wcześniejszych odcinków i emocjonalnego zaangażowania
bohaterki, wiadomo, że walka o dom dla Lulusia będzie
wygrana. A tutaj jest, ten dobry, akcent na koniec.
Ale, oczywiście w napięciu i z ciekawością czekam na
ostateczne zakończenie.
Pozdrawiam :)
Och Sylwio, samej mi ciężko. Byłam raz w schronisku we
Wrocławiu na ul Skarbowców strasznie tam jest. Nie
mogłam dojść do siebie, jak opuściłam to miejsce .
Pozdrawiam serdecznie
Och Sylwio, samej mi ciężko. Byłam raz w schronisku we
Wrocławiu na ul Skarbowców strasznie tam jest. Nie
mogłam dojść do siebie, jak opuściłam to miejsce .
Pozdrawiam serdecznie
Witaj Sylwio. Mogę na spokojnie przeczytać o Lulusiu
Tuptusiu dopiero w domu. Jestem w pociągu i jest
gwarno, a ja muszę się skupić. Pozdrawiam serdecznie +