Outsider
To... właściwie wiersz o mnie...
W jesienny wiotki śmieszny dzień,
po swym pokoju snuł się niczym cień,
po prostu nie chciał jeszcze zwariować,
Przyparty do rozważań po ceglany mur,
owiany ciepłym wiatrem dusznych bzdur,
pragnął się przed całym światem cicho
schować,
Za słowami zwykłych swych ust,
ukrył się człowiek przyparty pod mur,
broniąc swojego zdania niczym rebelii,
urodzony w szerzeniu dobra, w muzycznej
czerni,
Nie obchodził go cały świat,
bezsensowne życie nic nie wart,
miał w dupie, że nikt go nie rozumie,
Obmyślony pacyfistyczny plan,
chciał uniknąć ludzi wszystkich ran,
zawsze wierzył w to, że jego świat nigdy
nie runie,
Wszyscy mówili „kim on to
jest”,
a on liczył na skromny gest,
nigdy nie przekroczył granicy własnej
zdrady,
szczęśliwie okaleczony płynnym lasem
wielkiej wiary,
Widzieli w nim tylko wariata,
myśleli, że to jakiś szatan,
z kolczykiem w twarzy, w podartych
jeansach,
Zakochany w muzyce bez pamięci,
pociąg dobroci chciał we wszystkich sercach
rozpędzić,
z gitarą w dłoniach, nocą często
rozmyślał,
Że życie jest tylko jedno,
i powinniśmy odnaleźć w nim sedno,
zakochać się we wszystkich i szerzyć dobry
gest,
odnaleźć siebie w lustrach, kochając, bijąc
się w pierś,
Na ulicy uśmiechał się do wszystkich
ludzi,
nieznajomym bez powodu chciał dać
braterskie buzi,
nie chciał pieniędzy, władzy, chciał
naprawić świat,
Zawsze z nadzieją ocierał czyjeś łzy,
pomagał marzyć, spełniać cudze sny,
w grawitacji miłości, tunelu ciepłych
szans,
Przedstawiał się jako duch,
pomocne ramię wśród ciemnych chmur,
w swych dłoniach chciał szczęście
zagościć,
nie pragnąc nic oprócz wiatru miłości.
Komentarze (1)
pomógł. tylko zniknął..
??