Powstanie
betonu skruszałe ulice
walą się i krzyczą
śmierć idzie
burzy kościste dzielnice
ciała drąc się skowyczą,
jaskółcze dziecię czarne
tnie gęstą sieć oddechów zszytą
chodnikiem biegnie chłopiątko ofiarne
z za dużym hełmem
ciągnąc trumienkę dębową dopiero co
zbitą
Trzask
wrzask.
Katedra urasta
liżąc chmurną gęsto czarną powłokę
sklepienie żebrowe
z ludzkiego ciasta
łapie chciwie boską nogę
splotem martwe ręce
dźwigają ciężkawy strop czaszkowy
ścianą ścieka krew w pożogę
Katedra chce więcej
trzęsie witrażem z oczek tęczowych
mozaika potworna
uwięzła w prostej chudej bryle
Ostra ta forma
niesyta żądna trupów tyle
kłuje w kolisko zawieszone ptactwo
znęcone padliną
ludzie giną wciąż giną,,,
mięsne bogactwo.
szkielet katedry
szkielet człowieczy
chybocze się,
dygocze się
stęka i rzęzi
trupy chcą uciec z ohydnej uwięzi
ciał sinawych kopce
na wpół rozprute
inne już stężałe z metalu kute
chłód katedra rodzi chłód owocem
jak cmentarny grób
paliczki skrzypią, przez żebra mgła się
sączy
niech Bóg powstańców zbawi
niech Bóg to zakończy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.