Słowa rozbiegane.
Nie jestem nerwowy, ani żem choleryk
Ale szlak mnie trafia, gdy pisząc
limeryk
Widzę jak słowa mi się rozbiegają po całym
pokoju
I nie są to wcale słowa jakiegoś pokroju
Wyrazów trudnych, bliskoznacznych lub
obcojęzycznych
Zwykłe proste słowa z puli tych
publicznych
No właśnie, o proszę w tej chociażby
chwili
Miałem tu gdzieś „wiatr” i
„szelest”.
Dranie, już się zmyli
A tam pod szafą, z rękami w kieszeni
„Blask księżyca” usiadł i z
śmiechem się mieni
Zajrzyjmy też pod biurko, no dalej, proszę,
dzielnie
Tam „cisza”,
„radość”,
„namiętność”
Rżną w karty bezczelnie
„Strumień” ech ten to, chociaż
wiem gdzie w nocy bywa
W łazience mi spłuczkę rozmową podrywa
No i co tu powiedzieć? Aż słów mi brakuje
Zresztą przecież tylko o tym tu
deliberuje
O tym, że brakuje i nie chcą
współdziałać
Wolą się te dranie wokół mnie rozkładać
I chichocząc po kątach, patrzeć jak wygląda
praca
Wiecie? Mam dość, już nie będę pisał
Wtedy, gdy mam kaca.
;0)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.