Straciłem wiare....
Przyznam się i to szczerze
Że w miłość już nie wierze
Miałem kiedyś marzenie
A pozostało tylko liche wspomnienie
Stałem na zielonym wzgórzu
Piękne odgłosy dobiegały do mych uszu
Ptaki słodko ćwierkały
Radośnie do sobie miłosne melodie
gruchały
A obłoki na niebie dokazywały
Nawzajem siebie szukały
By połączyć się w jedno
I takie ich zabawy było sedno
Ja zaś pod wielkim dębem siedziałem
I tak na miłość swoją czekałem
A że się spóźniała niemiłosiernie
Ja oddałem się snu wiernie
A we śnie piękna mi się przyśniłaś
W białej bluzeczce byłaś
W me ramiona się wtuliłaś
Na mych ustach pocałunek zostawiłaś
Potem ciała nasze się splotły
Ja zmówiłem ku Twej boskiej piękności
modły
Ty zaś swoimi ponętnymi ruchami
Zawładnęłaś mną jak czarami
Uniesienia końca nie miały
Bukiety namiętności z naszych ust się
sypały
Raz za razem spazm rozkoszy
Po Twym obliczu się panoszył
Dla mnie chciałaś być wyjątkową
Ja kusiłem Cię swą gładką mową
Tak idealnie do siebie pasowaliśmy
W tym jednym marzeniu razem się
ziściliśmy
Lecz… to tylko sen był
Sen, który, wiecznym marzeniem we mnie
odżył
Sen, który nigdy nie był rzeczywistością
A tak naprawdę jest tylko mą słabością
Dla mnie nie istnieje już miłość
prawdziwa
Ta czuła, namiętna i tkliwa
Mi z wiary w Ciebie i nasze zbawienie
Pozostało tyko tamtego obrazu
wspomnienie
Koniec końców zawsze byłem sam....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.