Zagubione szczęście
Idę przez ulicę,
patrzę, leży szczęście,
Podnoszę je z radością....,
przytulam je do serca.
A ono jakieś takie... niespokojne,
Wierci się wyrywa.
Pytam Co się dzieje?
A ono w dłoniach drżących,
Bladą twarz ukrywa.
Słyszę, płacze, niczym bezbronna
dziecina,
Powtarzam pytanie, znów się nie odzywa.
Więc całuje jego dłonie, delikatnie,
subtelnie.
Płaczu już nie słychać,
Teraz owe szczęście,
patrzy na mnie wiernie ,
jakby... bać się przestało....
Przerywam tę ciszę,
Pytając...: Dlaczego płakało.
Po chwili.... ciepły głos mi odpowiada.
Ja jestem, szczęście.... co ludziom radość
ma dawać,
Tymczasem.... każdy mną gardzi, każdy
poniewiera,
Chciałbym zamieszkać w jakimś dobrym
sercu,
Które doceniłoby na każdym kroku, moją
obecność.
Szukam domu od lat wielu,
Wchodzę do serc ludzi na ich
zaproszenia,
Kilka chwil tam goszczę ,
bo później już nikt obecności mojej nie
docenia.
Ale ty jesteś inna, przygarnęłaś mnie,
ot tak po prostu, dom dostałem z
potrzeby,
a nie zachcianki drogą.
Od dzisiaj moim domem jest twoje serce,
Zostanę w nim na zawsze
Jeśli docenisz to, że ja w nim jestem...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.