ballada o umieraniu
dziwne i niezrozumiałe jest to, że im gorszy wiersz napiszę, tym więcej dostaje głowsów, tym więcej piszecie, tym więcej popełniem niedostateczności
W cieniu stała postać nieokreślona.
Miała dziwnie niepoukładane oczy
i z rudych włosów spleciony warkoczyk.
Nikt nie wie jakie nosiła wtedy imiona.
Ręce przypominały mi dzieciństwo.
Jak stary album, a w nim szare zdjęcia
częstowała wspomnieniami i pojęcia
stawały się czysto zmysłowe, nawet zło.
I czując chłodne jej spojrzenie
wiem, że miałem rację, gdy rankiem
patrzyłem jej w oczy - w przeznaczenie.
I czując wilgoć jej warg szkarłatnych
wiem, że miałem rację, gdy w nocy
nie liczyłem dni na zawsze straconych.
Pamiętam dotyk na spacerze ostatnim.
Czuję wciąż ten zapach bzu i agrestu
Nie było słów skargi czy też prostestu.
Zakochałem się w życiu, tylko w nim.
Pragnienia odeszły, w dal gdzieś
uciekły.
Milionem znaczeń rodziłem się znowu
nim miałem okazje spojrzeć w oczy Bogu.
Wiara i nadzieja byletrwaniu uległy.
I czując chłodne jej spojrzenie
wiem, że miałem rację, gdy rankiem
patrzyłem jej w oczy - w przeznaczenie.
I czując wilgoć jej warg szkarłatnych
wiem, że miałem rację, gdy w nocy
nie liczyłem dni na zawsze straconych.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.