PeŻot mój (to jest to, kocham go)
Bezkresem asfaltu w zapomnienie płynę,
by w obcych wymiarach dać zmysłom
zabłądzić.
Wiatr z otwartej szyby bluesuje w
łysinie,
oddycham bezcennym poczuciem wolności.
Dosiadam rumaka. Już w kłębie jest
zwarty,
zasysa powietrze, aż świszczą mu chrapy.
Gdy spotka niebieskich, to idzie w
zaparte,
łbem kręci przecząco, po grzywie się
drapie
i dumnie odjeżdża, unosząc zad z gracją.
Taki charakterny - zadymiarz, że
hardcore.
Za panem przepada, a to nie bez racji,
bo pan jest jak matka, choć nogę ma
twardą,
lecz oko, co tuczy. Gdy śpiewa
Gawliński,
o niebie nad nami, w galop zmienia
kłusa,
rżąc o Baśki biuście i kołysząc pyskiem.
A wiersz? Raczej bubel, że koń by się
uśmiał.
Komentarze (137)
Bubel i ty to dwie sprzeczności, ale w wierszu wesołym
nie obowiązują liryczne metafory, a wyłącznie poczucie
humoru autora. Twoje jest świetne.
Moc serdeczności.
Fajny.
Ja mam shitroena i szukam skarpy, z której można go
ztoczyć ;)
Zepsuł się w drodze na wczasy i wrócił na lawecie :(
Pozdrawiam Arku :)