TE DEUM...
dawno zamilkły spiżowe dzwony
a jeśli to smutne...
przeglądam szafę zaglądam do szuflad
sposobiąc się do przebudowy
wszystkiego co zatęchłe
- plan sporządzam
z tą swoją donkiszoterią, bez sługi
gdzieś się zawieruszył...
ze słabością kończyn cherlawością woli
a jednak zdeterminowany
czołem podniesionym choć z dawną szramą
na źrenicy oczu niewidzących
głuchy na krzyk zza solidnych okiennic
- wolny...
a przecież kaleki
biorę więc z apteki życia co przydatne
słowo miody i plastry na serc rany
ręce obmywam we krwi i piasku
w plecaku prowiant
– rozdam
i tylko co zaszłe nie wskrzeszę...
nie cofnę zaś pokrzywdzeni nie usłyszą:
Te Deum mego skromnego...
póki czas nie przepłynie do początku
najmniejszego z cierpień nie grzebiąc
Komentarze (1)
Wowwwwww niesamowite...czytałam ten wiersz z zapartym
tchem...wczytywałam się w niektóre słowa zastanawiając
się nad ich znaczeniem hmmmmmm dlaczego one w tym
wierszu pojawiły się...z uśmiechem:)