To, czego się nie boję.
Zawsze wracałem ścieżką przez las.
Wracam nią nadal, tak nocą i dniem.
Przez zamarźniętą zieleń burych liści,
które wiosną krzyczą boleśnie kolorami.
Przez pusty, wysuszony trzask gałęzi
przemoczonych wrześniwym deszczem.
Wracam sam, niczym duch starej puszy
szukający gdzieś samotniczego spokoju.
Ściskam długie źdźbło soczystej trawy,
które przypomina mi kruchą beztroskę,
przypomina mi siebię, tak bardzo
odlegle.
Staram się już nie myśleć schematami,
omijać wyznaczone drogi, pomalowane
w jaskrawe barwy, za cenę szczerości.
Słońce, co przedziera się zuchwale
nie daje mi spokoju, kusi intymnością.
Błaga bym odwzajemnił gest, porozmawiał.
Jakoś tak wychodzi, że zawsze trafiam
pod te same drzewa, pod wspomnienia,
które mają mnie za głupka - prowokują.
Czuję wtedy cichy ciężar powietrza i
jego
zapach w rozdwojeni światów, w milczniu.
Ciekawe czemu ja choruje na te urojenia,
że to szczęście właśnie głaszcze moją
głowę?
Dawno nie pisałem ... słów dawno nie pisałem, słów!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.